Mam jedną rączkę „bardziej”...
Poranki nie są domeną artystów, raczej wstają świtem koło
południa, kiedy już wszystkie tkanki zdążą się mega wyspać i od razu można
przystąpić do projektu. No, może tylko kawa, papieros i do dzieła.
Inaczej ma się sprawa, gdy noc przesypiasz średnio jedną na
trzy a pobudkę masz coś koło 7:00 rano.
Tak było i tym razem ( w kółko to samo i dziwię się, że
jeszcze nie przywykłam), więc średnio pogodzona, ale pogodzona, z sytuacją
przemieszczałam się w kierunku czajnika, aby zrobić sobie kawę.
Ci, co choć raz mnie odwiedzili wiedzą, że Slalom Gigant i
Wielka Pardubicka to „mały pikuś” w porównaniu z tym jak należy się tu poruszać
bez ryzyka utraty zrowia, palca tudzież głowy.
Niestety nieprzytomna z niedobudzenia zapomniałam o wszelkich
zasadach podnoszenia nóg i sterczący róg koca stał się mordercą mojej dłoni.
Fiknęłam na jakieś 3 metry w przód po to, żeby ostatecznie
wywinąć orła na kafelkach. Resztki instynktu samozachowawczego kazały mi bronić
się przed nimi prawą ręką.
1:0 dla kafelek.
Co za ból!!!! Pobudka lepsza niż kubeł zimnej wody i
pierwsza myśl: „ połamałam sobie wszystkie kości śródręcza”, ale jak się
pozbierałam z tej podłogi to stwierdziłam, iż tylko 2 ostatnie.
Dla rzemieślnika złamanie choćby najmniejszego paluszka jest
jak wyrok, podobnie dla gitarzysty lub pianisty złamanie ręki czy perkusisty
nogi.
Oczy zaszły mi mgłą złości, że mogę się pożegnać z
marzeniami, tworzeniem, koralikami i sznurkami...
A idź pan w cholerę! Najpierw walka z cieśnią nadgarstka a teraz
to!!!
Na szczęście nic nie jest złamane, po prostu spuchło jak
balon, boli i mam ograniczony ruch do minimum (każde, nawet nieświadome,
drgnięcie małego palca kończy się wyciem z bólu).
Wszystko idzie lewym sierpowym, to znaczy: została mi tylko
lewa ręka do zmagania się z codziennością. Niby w sumie dla mózgu dobrze, ale
niestety marzenia, projekty i Magiczna Skrzynia muszą poczekać, a lewą ręką
najlepiej wychodzi mi pokazanie losowi środkowego palca.
Komentarze
Prześlij komentarz